Pamiętacie jak jakiś czas temu pisałam, że jest bardzo gorąco? Muszę się poprawić. Przedtem było ciepło, ciepło tylko i wyłącznie. Teraz zaczyna się robić gorąco, a będzie jeszcze goręcej! Dzisiaj niebo jest zachmurzone, trochę padał deszcz… Ale jest niemiłosiernie duszno, nie ma nawet wiatru. Przez większość czasu słońce świeci naprawdę mocno, niebo jest czyste, bez żadnej chmurki, ale wieje wiatr z nad Oceanu, co przynosi ulgę… A dzisiaj? Dzisiaj nic. Tylko siedzieć w domu przed wentylatorem. A właśnie, co do wentylatora, zaopatrzyłam się w niego już jakiś czas temu. Jest naprawdę przydatny, zwłaszcza, że mój „apartament”, choć ma widok na ocean, niestety w kwestii „przepływu powietrza” jest… do bani, okno może być otwarte cały dzień, a wiatr w ogóle tu nie trafia. Co wydarzyło się przez ostatnie tygodnie? Hm… Nachodziłam się po górach. O tak! Pierwszy raz w życiu tak dużo wędruję po górach (i to nie byle jakich! Wszystkie są dziełem wulkanu!). Ale o tym za chwilę.
Teraz sprawa z ostatniej chwili… Strajki. Tak właśnie, strajki zdarzają się tu z reguły raz na dwa, trzy tygodnie. W czwartek na przykład strajkowali licealiści, parę dni wcześniej studenci, a nawet panie z biblioteki. Powód za każdym razem jest ten sam, chodzi o emerytury. Licealiści strajkujący o emerytury? Czemu nie. To Francja. Tutaj każdy powód do strajku jest dobry. Największy problem jaki te strajki sprawiają to oczywiście, blokowanie dróg, a co za tym idzie, problemy w kursowaniu autobusów. Miasto na kilka godzin zostaje sparaliżowane, a nie jest to przyjemne gdy jedynym sposobem by dostać się do domu jest autobus, a te nie kursują, i trzeba czekać w pełnym słońcu.
Wybuch wulkanu Piton de la Fournaise
Dnia czternastego października… wybuchł wulkan! Tak, tak właśnie! Nawet nie wiecie, jakie to niesamowite przeżycie… Widzieć erupcję wulkanu, słyszeć te odgłosy, i móc podziwiać siłę jaka drzemie pod ziemią… Erupcja nie była spektakularna w swej sile czy wielkości, nie przyniosła żadnych zniszczeń (na szczęście!), trwała kilka dni.
Ja pojechałam na wulkan w poniedziałek 18 października, aby dojść do punktu obserwacyjnego trzeba było iść dwie godziny (na szczęście po płaskim terenie, żadnych ciężkich podejść pod górę!), w pełnym słońcu, a potem, po zachodzie słońca, siedzieć na skałach, w przenikliwym zimnie… Ale warto było! Nie wiadomo czy kiedykolwiek jeszcze będę miała taką okazję, by obserwować z odległości 3 kilometrów erupcję wulkanu… Śmiejemy się tutaj, że wulkan jest dla nas łaskawy, bo w zeszłym roku studenci nie mieli okazji by podziwiać jego wybuch.
Cap Noir
To teraz może pokrótce o górskich wędrówkach. Réunion to prawdziwy raj dla wielbicieli wędrówek, tras jest tu mnóstwo, o różnej trudności i, co najlepsze, z pięknymi widokami i roślinnością zmieniającą się jak w kalejdoskopie! Pierwsza wędrówka to Cap Noir, z którego rozpościera się widok na cyrk Mafate. Niezbyt długa, ale urozmaicona drabinami i… PAJĄKAMI! To właśnie tam, pierwszy raz widziałam okropne czarno-żółte pająki… I choć nie są jadowite (na wyspie nie ma żadnych jadowitych stworzeń), to sam ich widok przyprawia o gęsią skórkę, a mózg nadaje sygnał do ucieczki.
Roche Ecrite
Druga wędrówka, dużo bardziej męcząca i dłuższa, to Roche Ecrite. Według przewodnika powinna zająć nam do 7 godzin w obie strony, w rzeczywistości było to godzin 9, bo przewodnik nie przewidział marszu z przystanku autobusowego do punktu startu, a do tego czasu potrzebnego na zdjęcia 🙂 To co najbardziej mi się podobało, to zmieniający się krajobraz… Zawsze towarzyszył nam widok na ocean, ale najpierw ścieżka prowadziła przez las deszczowy, potem las kryptomerii, a w końcu leśna ścieżka zamieniła się w skałę, i wędrowaliśmy wśród suchej roślinności, niczym z sawanny. Wysiłek się opłacił, bo widok z Roche Ecrite jest niesamowity… Po lewej stronie widać cyrk Salazie, po prawej cyrk Mafate. I nawet pogoda nam dopisała, bo chmury nie zasłoniły tego pięknego widoku!
I to by było na tyle… Mogłabym Was jeszcze zanudzać jak wkurzający jest mój wydział, i jak przez trzy tygodnie nie podpisano mojego learning agreement, a teraz go zgubiono. Ale po co? Na koniec tylko, napiszę, że wśród tych paru rzeczy za którymi tęsknie, oprócz niskich cen i jajecznicy na kabanosach, jest zachowanie ludzi w autobusach. Może to zabrzmi śmiesznie, ale naprawdę, gdy jadę w pełnym autobusie, marzę o tym by był to polski autobus. I to przez jedną rzecz – wyobraźcie sobie autobus pełen, dosłownie, PEŁEN ludzi. Autobus dojeżdża do przystanku, otwierają się drzwi… I co powinni zrobić ludzie, którzy stoją przy drzwiach? Tak właśnie, powinni wyjść i ustąpić miejsca osobom, które chcą wyjść z autobusu. Ale nie tutaj. Tutaj trzeba się przepychać, nikt nawet nie pomyśli, że zwykłe ustąpienie miejsca ułatwiłoby życie. No, ale trudno. Pozdrawiam serdecznie, z deszczowego i dusznego dzisiaj Saint Denis!