Przez dwa lata mieszkałam w Danii. Większość osób na wieść o tym pytała: “O, w Kopenhadze?”. No nie. Nie mieszkałam też w Aarhus, drugim największym duńsim mieście. Na moje studia trafiłam do Kolding. Duńczycy kilka razy łapali się za głowę: “w Kolding? Ale dlaczego tam?”. Dla Duńczyków Jutlandia to taka trochę wioska. Życie toczy się w Kopenhadze, to do niej wszyscy wyjeżdżają. Ewentualnie może być jeszcze Aarhus. A reszta to no wiecie… prowincja.
Przyjechałam do Kolding kilka tygodni przed rozpoczęciem roku akademickiego. Mieszkanie w małym duńskim mieście miało swoje uroki. Naprawdę mi się podobało. Może dlatego, że całe życie spędziłam w dużym mieście? Wiecie: korki, hałas, tramwaje, autobusy, mało terenów zielonych, wszędzie daleko. W Kolding nie miałam właściwie żadnego z powyższych problemów.
Jak się mieszka w małym duńskim mieście?
Spokojnie
W duńskich miastach żyje się naprawdę spokojnie. Życie płynie tu jakoś tak wolniej. Intensywniej robi się głównie w piątek po południu i w sobotę (do południa). Właściwie każde duńskie miasto ma ulicę-deptak. W Kolding była to ulica Jernbanegade (Kolejowa!), przy której przez kilka miesięcy mieszkałam. Główna ulica, a na niej sklepiki, puby, kilka restauracji. W tygodniu po godzinie osiemnastej – pusto, wszystko pozamykane. W piątkowe i sobotnie wieczory – imprezownia jak się patrzy. Niedziela też należała do dni raczej spokojnych, po deptaku i okolicznych uliczkach hulał wiatr.
Żeby nie było – Duńczycy uwielbiają się bawić i celebrować ważne wydarzenia. Okazją do świętowania jest np. Sankt Hans (nasza Noc Świętojańska). Na jeziorze ustawiona zostaje wielka kukła, którą potem się podpala. Wszyscy się cieszą, jedzą, siedzą na trawie z rodzinami. Jest hygge. Do tego budki z jedzeniem, koncerty lokalnych zespołów.
W małych duńskich miastach jest spokojnie, ale jak w każdym miejscu na ziemi zdarzają się wypadki czy inne złe sytuacje. Przykład? Przez trzy semestry mieszkałam w budynku należącym do pływalni. Z jednej strony cicha uliczka, z drugiej zejście nad jezioro. Pewnej nocy na chodniku dosłownie naprzeciwko naszego budynku doszło do zabójstwa młodego chłopaka. Zabójcą był były chłopak mojej sąsiadki z naprzeciwka, z którym parę razy rozmawiałam. Także wiecie. Dobrze, że to się wydarzyło kilka tygodni przed moją wyprowadzką.
Zgodnie z porami roku
Życie w Kolding toczy się wokół pór roku. Zima? Wszyscy siedzą w domach, popołudniu na ulicy żywego ducha nie uświadczysz. Ale jeśli mróz skuje jezioro lodem, to nagle wszyscy jeżdżą na łyżwach. Jesień? Okres przejściowy, niby trochę ludzi na ulicach jest, ale powoli się już kryją po domach i praktykują hygge. W weekendy można sporo osób spotkać w bibliotece. W końcu duńskie biblioteki to miejsca w których aż chce się spędzać czas.
Wiosną wszyscy budzą się do życia i rozpoczynają praktykowanie hygge poza domem. Ludzie biegają, jeżdżą na rowerach, dbają o siebie. Albo chodzą na spacer wokół jeziora i dokarmiają kaczki chlebem tostowym (nie rozumiem, nie popieram). Lato to apogeum przebywania mieszkańców duńskich miasteczek na dworze. Korzystają do granic możliwości z ładnych dni – w końcu nigdy nie wiadomo kiedy to chłodne, skandynawskie lato nagle się skończy. Słoneczna pogoda oznacza kolejki w lodziarni. Desery lodowe ozdabia się tutaj pianą z ubitych białek. Duńczycy to uwielbiają.
Aktywnie i zdrowo
Duńczycy znani są z tego, że dużo jeżdżą na rowerze. Wszystko się zgadza. Ale Kolding to akurat takie miasto, gdzie sporo osób pracuje, ale niekoniecznie mieszka. Dojeżdżają z okolicznych miejscowości, a nawet z tych położonych trochę dalej (np. Esbjerg, godzina drogi od Kolding). Dojeżdżają oczywiście samochodami, nie rowerami. W mieście rowerowych korków nie zaznałam (nie to co w Kopenhadze).
W Kolding wszędzie jeździłam na rowerze. Nawet do sklepu spożywczego (5 minut piechotą) i na uczelnię (10 minut piechotą). W Danii tak łatwo jest być rowerzystą. Ścieżki rowerowe, osobne pasy, specjalne pasy do skręcania na skrzyżowaniach. Światła dla rowerów. Parkingi dla rowerów. Nawet między miastami można trafić na ścieżki rowerowe wzdłuż drogi. Żyć nie umierać. Nic dziwnego, że rowerzystów było sporo, nawet w małomiasteczkowym Kolding. W weekendy można było spotkać całe grupy “profesjonalistów” na drogich rowerach, w obcisłych strojach wybierających się na przejażdżkę po okolicach. Ja tam uparcie jeździłam po lesie moją miejską damką.
Rowery to jednak nie wszystko. Ludzie biegają (nałogowo), chodzą na siłownię. Na basenie zawsze ktoś był, nie ważne czy wczesny ranek, czy wieczór dla dorosłych (dla niewtajemniczonych polecam ten wpis). Duńczycy lubią w ogóle mieć hobby (bo wiecie, oni MAJĄ czas na hobby. Jak ktoś pracuje 37 godzin tygodniowo, krócej w piątek i ma pięć tygodni płatnego urlopu to może mieć hobby) i przynależeć do jakiejś grupy. I tak w Kolding znajduje się całe mnóstwo sportowych klubów do których można w każdej chwili dołączyć (piłka ręczna, tenis, golf i inne takie).
Wspomnę jeszcze o świeżym powietrzu. Nic dziwnego, że smogu tam prawie nie mają skoro wiatr wieje cały czas. Rozwiewa wszystko, żadne pyły zawieszone nie mają prawa się utrzymać. Nawet w Kopenhadze nie bywa tak źle jak u nas. Tak więc, jeśli cierpicie na astmę, kaszel i nie lubicie jak sąsiedzi palą w piecu śmieciami – wiecie gdzie wyjechać.
Blisko natury
W małym duńskim mieście jest się też blisko natury. Pierwsze bliskie spotkanie z naturą czekało na mnie tuż za rogiem – schodziłam ścieżką i byłam już nad jeziorkiem Slotsø. Jezioro to upodobały sobie przeróżne ptaki, kaczki, łabędzie. Można było obserwować cały krąg życia – wysiadywanie jaj w gniazdach, pierwsze wycieczki z puchatymi młodymi. Była też śmierć – łabędzia i kaczki. Takie życie. Na wiosnę przylatywały agresywne gęsi, które atakowały wszystko co naruszyło ich strefę komfortu.
Kilka minut drogi od domu miałam kolejne jezioro, schowane w lesie. Idealne miejsce na bieganie. Obok jeziora przebiega szlak, poprowadzony śladami dawnej linii kolejowej. Można nim dotrzeć aż na przedmieścia Kolding.
Gdyby tego jeszcze było mało, to wystarczyła krótka przejażdżka na rowerze (pod wiatr, w Danii zawsze jest pod wiatr, pamiętajcie!) i byłam na plaży! Małej bo małej, ale plaży! A kilkanaście kilometrów dalej (też najlepiej przejechać to rowerem) była kolejna plaża. Latem wspaniała na relaks, jesienią dobra do puszczania latawców. Morze (a właściwie Kolding Fjord), lasy, pola – wszystko na wyciągnięcie ręki (lub wyciągnięcie roweru?).
Kulturalnie
Kolding na pierwszy rzut oka (a nawet na drugi) wydawało się nudnym miastem. Co się otworzyła nowa restauracja, to po kilku tygodniach się zamykała. Niesłabnącą popularnością cieszył się Irish Pub i English Pub. To by było na tyle. Jednak wbrew pozorom oferta kulturalna Kolding była całkiem niezła.
Biblioteka
Pierwszym miejscem, które odkryłam była… biblioteka miejska (brak internetu w mieszkaniu, musiałam sobie jakoś poradzić). Nowoczesny budynek naprzeciwko dworca (wspaniały pomysł! Czekając na pociąg można iść do biblioteki! To samo rozwiązanie było w Odense – tam biblioteka była od razu na dworcu!).
Biblioteka to w Danii miejsce w którym spędza się czas, w tygodniu i w weekendy. Tu nie przychodzi się tylko po książki. Tutaj się przesiaduje na wygodnych fotelach, czyta najnowsze wydania duńskich i światowych magazynów. Tutaj można przyjść i pracować (na przykład nad zadaniem domowym z języka duńskiego). Grupowy projekt na studiach? Robi się go w bibliotece. Nauka do egzaminu? W bibliotece, w specjalnych pokojach ciszy (które można zarezerwować online. Jak wszystko w Danii). Duńska biblioteka to jest takie miłe miejsce, w którym nie trzeba zostawiać kurtek i toreb w szatni (można, szatnia jest, ale nieobowiązkowa). Wiecie o co chodzi – nie ma (przemiłej) pani, która krzyczy, że do “czytelni nie wolno z torebką!”.
W duńskiej bibliotece znajdziecie wszelkie najnowsze książki – nie tylko po duńsku! Powieści po angielsku jest całe mnóstwo. Najwspanialszą opcją jest możliwość zamawiania książek… z innych bibliotek. Wystarczy wejść na ogólnokrajową stronę bibliotek.dk, zalogować się, wyszukać książkę i ją zamówić. Takie proste! Książka, która dostępna jest w bibliotece w Esjberg zostanie przetransportowana do Kolding. G-e-n-i-a-l-n-e! Korzystałam z tej opcji wiele razy.
Muzea
Jak na małe miasto Kolding może pochwalić się sporą ilością muzeów. Najbardziej wyjątkowe jest Trapholt Museum. To jedyne duńskie muzeum, w którym prezentowana jest sztuka wizualna oraz użytkowa i design. I tak na przykład, w Trapholt możecie zobaczyć największą kolekcją krzeseł z XX wieku. Do tego spora ilość obrazów i rzeźb duńskich artystów. Duński design to dla Duńczyków poważna sprawa, w muzeum możecie więc odwiedzić np. jedyny w swoim rodzaju dom letniskowy zaprojektowany przez Arne Jacobsena (to ten pan od słynnego krzesła). Trapholt położone jest w pięknej okolicy, z widokiem na Kolding Fjord. Duńczycy uwielbiają spędzać weekendy w takich miejscach jak Trapholt Museum. Muzeum, sklepik, restauracja. Hygge.
Podczas mojej wizyty w Trapholt zaprojektowałam własną wystawę w ramach interaktywnej części muzeum. Jakie było moje zdziwienie, gdy po paru miesiącach dostałam maila z informacją, że moja wystawa została wybraną najlepszą wystawą kwartału! To właśnie mój „projekt” widać na zdjęciu. Miałam nawet mały wernisaż, dostałam nagrodę i udzieliłam wywiadu. Jest nawet dostępny gdzieś w odmętach internetu 😉
W samym sercu Kolding znajduje się Koldinghus (czyli zamek). Góruje nad miastem i jeziorem niczym forteca. Tym właśnie dawniej był – twierdzą. Zbudowany z czerwonej cegły, z surowymi ścianami, dziedzińcem i kwadratową wieżą, stał na straży południowej granicy Królestwa Danii. W 1808 roku w zamku wybuchł pożar, który doprowadził go do ruiny. Próbowano zamek przez długie lata wskrzesić, utworzono w nim muzeum. W końcu w 1970 roku opracowano plan odbudowy. Połączono pozostałości zamku z nowoczesnością: antresole, podesty i schody prowadzą wśród brakujących stropów. Obecnie w Koldinghus znajduje się muzeum, które szczyci się największą kolekcją duńskich sreber. Jak można się domyślić, Koldinghus to też popularne miejsce na rodzinne weekendowe wypady. W zamku organizowane są też przeróżne wydarzenia, ja byłam tam na wystawie prac końcowych studentów Kolding Design Skole. Do Koldinghus mam sentyment bo przez trzy semestry miałam na niego widok z okna!
Już wiecie, że w małym duńskim mieście można też spędzić czas kulturalnie. Są muzea, jest teatr (Mungo Park Kolding), jest fajne studyjne kino (Nicolai Biograf). Jak ktoś mi mówił, że w Kolding jest nudno to się wkurzałam. Przecież tam się tyle działo!
Gdy mówiłam, że mieszkam w Kolding ludzie czasami pukali się w czoło i ze łzami w oczach pytali dlaczego. No właśnie dlatego, że takie małe i średnie miasta też są fajne i mają sporo do zaoferowania. Dla mnie była to miła odmiana po całym życiu spędzonym w Poznaniu.
Chcecie dowiedzieć się więcej o życiu w Danii? Polecam książkę Życie po duńsku. Rok w najszczęśliwszym kraju na świecie autorstwa Hellen Russell.
Podoba Wam się wizja mieszkania w małym duńskim mieście? Macie za sobą takie doświadczenie? A może mieszkaliście kiedyś w małym mieście w innym europejskim kraju? Jak wrażenia? Dajcie znać w komentarzach.
*wpis zawiera linki afiliacyjne*