Erazmus

Bienvenue La Reunion!

Wiem, że wszyscy niecierpliwie czekają na pierwszą relację. Dlatego w końcu, po tych czterech długich dniach, spełnię Wasze marzenie! To tylko 96 godzin, ale naprawdę wiele się wydarzyło.

W Paryżu okazało się, że lot jest opóźniony o dwie godziny – dlaczego? Nie było wiadomo. Wielki stres został więc przedłużony. Z dwoma ciężkimi torbami i wysypką na brzuchu (istotna rzecz, później będzie z nią przygoda) czekałam z Rodzicami na godzinę zero.

Kiedy znalazłam się na pokładzie samolotu Air France i zajęłam moje miejsce przy oknie, usiadło koło mnie starsze małżeństwo z La Réunion. I od razu rozpoczęli rozmowę, po co, gdzie, z kim, czy się nie boję. Okazało się, że ich córka, wyjechała sama do Kanady i właśnie od niej wracają. Pani stwierdziła, że wie jak to jest trudno w obcym kraju, i podała mi swój adres, mówiąc, że jeśli bym potrzebowała pomocy lub po prostu chciała ich odwiedzić – nie ma problemu.
To jedna z tych niezwykłych rzeczy – u nas w Polsce, nikt nie podaje obcym ludziom swojego adresu – z wiadomych powodów. A ja dostałam ich adres, po niecałych pięciu minutach.

Mile zaskoczona byłam ekranem, który był na oparciu poprzedniego fotela, miałam swoje słuchawki, i mogłam śledzić lot, słuchać muzyki lub oglądać filmy. Wybrałam 'Heartbreaker. Licencja na uwodzenie’, ale zasnęłam i nie dobrnęłam nawet do połowy. Jedzenie w samolocie było okropne, nie ma się co nad nim rozwodzić. Zasnąć było trudno, znalezienie najwygodniejszej pozycji było niemożliwe, tak więc nie spałam prawie w ogóle. Lot minął spokojnie, nie było żadnych turbulencji ani dodatkowych atrakcji. Nudy!
Za to po wylądowaniu… Tu zaczyna się najlepsze.

Po pierwsze: włączyłam telefon. I co? I nic. Brak zasięgu. Jak zawsze, kiedy najbardziej potrzebuje zadzwonić i wysłać wiadomości telefon zawodzi.
Po drugie: na lotnisku miał czekać na mnie kierowca taksówki, który miał mnie podwieźć pod akademik. I co? I nic!
Całe szczęście, że małżeństwo z samolotu było naprawdę miłe. Próbowali się dodzwonić do Uniwersytetu, ale nikt nie odbierał, dlatego postanowili mnie podwieźć. Oszczędziłam tym sposobem 20 euro, bo właśnie tyle zapłacili wszyscy pozostali, po których taksówki też nie przyjechały.

Jakby przygód nie było za mało, na miejscu okazało się, że ja i dwie inne dziewczyny, które też wtedy przyjechały, zostałyśmy zakwaterowane w akedemiku Cité Général (czyli tym gorszym!), a nie Cité International!
Możecie sobie tylko wyobrazić nasze oburzenie… Przecież wybrałyśmy ten lepszy, z lodówką i łazienką w pokoju! Ale niestety już nic nie dało się zrobić, zostałyśmy zakwaterowane w tym gorszym. I trzeba było się z tym pogodzić. Choć nie przyszło to łatwo. Kolejna rzecz – okazało się, że trzeba zapłacić za cały semestr + kaucja. A na moim koncie wciąż nie ma pieniędzy z Erazmusa. Więc moje niewielkie oszczędności w większości zostały wydane na akademik, resztki na umeblowanie pokoju, a to co zostawiłam na czarną godzinę – wydałam na wysypkę. Ale o tym za moment.

Najpierw o moim pokoju. Niby wygląda porządnie, ale uwierzcie mi, diabeł tkwi w szczegółach. Mnóstwo kurzu, pajęczyny, brudny zlew. Toaleta na korytarzu, prysznice też. W stanie, że tak powiem… dawno nie sprzątanym i nieodnawianym. Tyle powinno Wam wystarczyć by sobie to wyobrazić. Jako, że pokoje były w stanie „surowym” musiałyśmy wybrać się do sklepu po potrzebne rzeczy. Trafiłyśmy do Jumbo, i kupiłyśmy trochę jedzenia i środków do czyszczenia. Wróciłyśmy i zabrałyśmy się za urządzanie naszych pokoi.

Co do pogody… Zmienna jak w kalejdoskopie. Raz pada, i są chmury, a za dwie godziny słońce pali. A pod wieczór jest już bardzo chłodno. I uwaga… Robi się ciemno o godzinie 18. Czyli o 16 naszego czasu.  A teraz o wysypce… Wszystko zdarzyło się w sobotę, kiedy wszyscy byliśmy w wielkiej euforii bo ktoś zdobył hasło do internetu i mogliśmy się połączyć. Mi nie dawała spokoju wysypka na brzuchu, którą miałam już w Poznaniu, ale uważałam ją za wynik stresu. Tutaj zmieniła się w mocno czerwoną i swędzącą wysypkę (ale tylko pod wieczór). Sprawdziłam szybko w internecie… I wyczytałam, że to może być świerzb! Zdenerwowałam się jak nigdy, swędziało co  raz mocniej. Postanowiłam, razem z dwoma koleżankami pojechać do szpitala. Taksówka w pierwszą stronę: 20 euro. W szpitalu przyjęli mnie bez problemów, zmierzyli ciśnienie i cukier, pani doktor mnie przepytała, stwierdziła że to alergia, obejrzała, dała jedną tabletkę na zaprzestanie swędzenia oraz receptę. A na koniec dostałam rachunek: jedyne 100 euro! Moje ostatnie pieniądze zostawione na czarną godzinę. Na taksówkę powrotną czekałyśmy ponad 40 minut, przyjechała dopiero po ponownym zadzwonieniu. Wróciłyśmy do akademika około 4 nad ranem. Tak więc, noc była bardzo udana – szpital i czekanie na taksówkę. To był dopiero drugi dzień, a przygody już miały taki duży rozmiar. Boję się, co będzie potem!

Niedziela upłynęła spokojnie, znów Carrefour (tym razem na piechotę, bo autobusy jeżdżą tu w niedzielę rzadziej niż 79 z Dębca) i sprzątanie pokoi. Oraz gotowanie obiadu, w kuchni na piątym piętrze. Bo kuchnia na czwartym – na którym mieszkam – jest okropna, nie działają palniki od gazu, a w sobotę leżał tam wielki zdechły karaluch i jadły go takie małe robaczki. Słodkie, prawda? Karaluchy, lub „kakerlake” (jest to ulubione słowo moje i Emmy z Anglii, jedyne które rozumiemy gdy grupa Niemek z naszego akademika mówi po niemiecku), są jednym z naszych głównych tematów. Dzisiaj znów jeden leżał na czwartym piętrze przy kuchni, cały dzień na plecach i ruszał czółkami… I nikt z „obsługi” go nie posprzątał!

Co do Uniwersytetu… Chaos, chaos, chaos. Ale nie ma co narzekać. Dzisiaj zaczął się kurs językowo-kulturowy, będzie ciężko, bo jednak mam problemy ze zrozumieniem (zwłaszcza miejscowych, którzy mówią z prędkością karabinu maszynowego) i z mówieniem. Czyli z dwoma najważniejszymi rzeczami. Ale będzie lepiej, mam nadzieję, że tak za miesiąc, no, albo za trzy tygodnie, będę już ekspertem! 🙂

Jeszcze tylko krótko o mieście… Nie udało mi się póki co dotrzeć do centrum, ale to co już widziałam… Brudne ulice, ale naprawdę brudne, nie posprzątane. Bezdomne psy i koty biegają po ulicach, w całych stadach, szczególnie wieczorem jest to niebezpieczne. Zresztą ludzi też trzeba się strzec. A wczoraj, cały dzień, na trawniku pod akademikiem leżał zabity kot. I nikt go nie posprzątał. To jest jednak przerażające.I na zakończenie, najmilszy element. Czyli widok z mojego balkonu. To jest największy plus tego wszystkiego! Dobranoc!